Generacja internetowych głupców

IMG_1364

Dość często prowadzimy z mężem rozmowy na temat tego, czy ludzie wraz z rozwojem techniki, medycyny, nauki mądrzeją, czy wręcz odwrotnie – głupieją. Niestety coraz częściej dochodzimy do wniosku, że opisana wyżej druga sytuacja ma większą rację bytu.

Można pokusić się o stwierdzenie, że na całym świecie system szkolnictwa przechodzi permanentną reformację, ale czy wyjdzie to nam wszystkim na lepsze – jestem bardzo sceptyczna. Nauczyciele zachęcani są do większej integracji najnowszych technologii na zajęciach, tak by zainteresować młodzież, która na co dzień żyje „w sieci”. Zakładając, że pomoce multimedialne powinny być tylko asystą, a nie substynentem książek, esejów, dyskusji, sprawa nie powinna budzić obaw. Jednak w przypadku rozdania tabletów 5-cio i 6-cio latkom w amerykańskich przedszkolach, rozpoczynamy tym samym niesamowitą ingerencję w ich relacje międzyludzkie, więzi społeczne, rozwój pamięci oraz poprawne kojarzenie faktów. Jeśli pedagog za ogromny sukces i przełom w nauczaniu uznaje fakt, iż trzydzieścioro dzieci siedzi bezgłośnie, nieruchomo, tępo wpatrzonych w trzymane w małych rączkach ekrany, to dochodzimy chyba do jakiegoś paradoksu. „Nauka powinna być zabawą” obwieszczają poradniki dla najmniejszych. W zupełności się z tym zgadzam, pomimo to uważam, że potrzebne jest właściwe zdefiniowanie zabawy. Jeżeli zamiast ruchu na świeżym powietrzu, gier nakierowanych na odpowiedni, wielopłaszczyznowy rozwój dziecka, zamienia się go w małego robota naciskającego machinalnie przyciski na komputerze, to otrzymujemy całkowite zaprzeczenie tej tezy, a co za tym idzie postępów dziecka. Tu małe wyjaśnienie: pozwalam sobie na takie sądy jako nauczycielka  z kilkuletnim stażem (uczyłam m.in. j.angielskiego w Chinach). Innym przykładem jest Francja, gdzie Ministerstwo Edukacji Narodowej podpisało w zeszłym roku kontrakt z Microsoft na sumę 13 milionów Euro. Francuska szkoła stała się niejako żywą reklamą tego giganta komputerowego. Wobec takiej polityki pedagodzy są dzisiaj motywowani, żeby nie powiedzieć zmuszani, do tworzenia blogów, logowania się na portalach społecznościowych, komentowania poczynań swoich podopiecznych na forach internetowych, tym samym tworząc z nimi „silniejszą” więź. Nie chcę być złośliwa, ale praca nauczyciela we Francji zamieni się niedługo w rozdawanie „lajków” na Facebooku zamiast tłumaczeniu powieści Sartra. Co niektórzy mogą mi zarzucić niekonsekwentność, ponieważ sama prowadzę bloga, jednak jest to niejako kontynuacja pasji czytania i pisania zaszepiona w dzieciństwie. Czy tabletowe dzieci będą mieć taką szansę?

Te i podobne dywagacje nasunęły mi się podczas jazdy autobusem, którą niedawno odbyłam. Wracałam wieczorową porą z Wrocławia do mojej rodzinnej miejscowości. Padało, było ciemno i ponuro. Ktoś zajechał kierowcy drogę, ten wiedząc, że nie wyhamuje na czas, pod wpływem impulsu, zdecydował skręcić w prawo mając nadzieję, że zatrzyma się na poboczu. Stało się inaczej i wpadliśmy do rowu. Nikomu nic się nie przydarzyło, więcej było lamentowania spanikowanych starszych pań niż szkód. Co ciekawe, autobus podzielony był na dwie części złożone z odmiennych wiekowo grup. Pierwsza, zajmująca przód pojazdu, składała się z osób w średnim i podeszłym wieku. Druga ze studentów (wnioskuję po liczbie toreb i plecaków, jaką każdy z nich posiadał oraz tematach, na które rozmawiali). Miałam to szczęście, że siedziałam pośrodku, dlatego mogłam bardzo uważnie obserwować zaistniałą sytuację. Podczas, gdy grupa starszych osób, nazwijmy ją grupą A, próbowała dojść, jak doszło do wypadku, głośno komentowała zaistniała sytuację, dzwoniła do bliskich i po pomoc, druga grupa, analogicznie oznaczona B, jednym ruchem wyciągnęła swoje duże, lśniące telefony i zaczęła robić zdjęcia oraz kręcić filmy! Może nie powinno mnie to aż tak zdziwić, ale na dziesięć osób za mną osiem zamieniło się w reporterów prasowych. Chyba ich trochę wyidealizowałam, bo do dziennikarzy było im niezmiernie daleko. Nie będę tu przytaczać krótkich, bełkotliwych wiadomości, które odbijały się o moje plecy.

Jeden z chłopaków nie omieszkał informować swoich fanów(?) średnio co 3-5 minut, że głodny, wypił już całą butelkę wody, a drugiej nie wziął ze sobą, nie wie, kiedy dojedzie do domu, spóźni się na mecz, ale jest zdrowy, jest śmiesznie, będzie miał co opowiadać, itp. Generalnie wszystkie komunikaty odnosiły się do jego osoby: ja, mnie, mi. Zero wspomnienia innych, no chyba, że w roli żartów dotychących starszych, przestraszonych pań. Chyba nie muszę dodawać, że każda osoba z grupy B w ciągu pół godziny zdążyła zmienić statusy na swoich kontach w portalach społecznościowych, wrzucić do sieci tonę zdjęć, filmów (swoją drogą nie wiem co było na nich widać, bo na zewnątrz rozciągała się ciemność, a w autobusie panował półmrok), poczatować z milionem znajomych, którzy nie wierzyli, że coś tak niesamowitego jak wypadek samochodowy zdarzyło się ich przyjacielowi.

Młodzi szybko zrozumieli, że nie mogą wszyscy na raz relacjonować wydarzeń (swoją drogą co za przebłysk intelektu!), bo zagłuszają się nawzajem. Gdy jeden wrzucał nowe informacje do sieci, drugi odpisywał na komentarze, trzeci robił zdjęcia, czwarty kręcił film, piąty zdawał relacje niczym Max Kolonko na Wall Street podczas krachu giełdowego. Stałam i patrzyłam, i nie wierzyłam własnym oczom. Istna komedia! Na moje ironiczne komentarze typu: „Może zrobić wam zdjęcie razem?” reagowali: „Nie, nie, selfie wystarczy.” Zapomniałam dopowiedzieć, że większość osób przed wykonaniem zdjęcia, spojrzała najpierw w ekran swych komórek, by poprawić sobie włosy. Gdy część przylizywała, część czochrała czupryny, jakaś pani z przodu podenerwowana faktem, że znajduje się pod ostrzałem komórem, krzyknęła oburzona. Naiwna, nie wiedziała, że najgorsze dopiero miało się zacząć. Wraz z przyjazdem policji i straży pożarnej rozpoczęło się prawdziwe filmowanie. Wychodząc po drabinie przez wybite okno autobusu, czułam się jak gwiazda Hollywood (żeby nie napisać Bollywood).

Ze smutkiem stwierdziłam, że żaden z nich, podkreślam żaden, nie zadzwonił na straż, policję, pogotowie. Nikt z nich nawet słowem o tym nie wspomniał. Podejrzewam, że gdyby był ktoś ranny, to i tak zareagowaliby podobnie, ba może nawet z większym entuzjazmem podeszliby do sprawy, bo zdarzenie nabrałoby kolorów i dreszczu emocji.

Jestem zaledwie parę lat starsza od tych osobników, a czuję, że dzieli nas przepaść nie do pokonania. I nie poprawia tego fakt, że mówimy tym samym językiem, a na Wigilię jemy karpia. A tak chciałam wierzyć, po długiej nieobecności w Polsce, że naszej młodzieży daleko jest do tej francuskiej czy amerykańskiej. Oczywiście od zawsze istaniały głupsze jednostki w każdej cywilizacji. Problemem naszych czasów jest to, że nasi współczesni głupcy kończą studia, zyskują tytuły magistrów, dochodzą do władzy i produkują kolejnych głupców i ignorantów.

 

 


2 thoughts on “Generacja internetowych głupców

Leave a comment